sobota, 20 października 2012

CIEPŁE DESKI I CHRZĄKANIE

Wycieczka skończyła się dość nagle. Rano autokar przyjechał po nas i bardzo punktualnie przy pomocy chińskiego boja hotelowego przejęto nasze bagaże. Była dziesiąta rano, w gardle delikatna suchość jako pochodna wieczoru przeddzień dawała o sobie subtelnie znać. Nie za mocno, bo kultura nakazywała trzymać się pewnych ram, których mimo wielkiej chęci popuszczenia koni się trzymaliśmy. Słońce, jak to miało w zwyczaju przez ostatnie kilka dni, zaglądało promieniście do okien i wszem wobec ogłaszało, że weekend będzie piękny. Nas to nie do końca dotyczyło, gdyż opuszczaliśmy hotel, w którym mieszkaliśmy przez trzy ostatnie dni. Przyznam, iż z nutką żalu, bo luksus jaki tam nas spotkał nie jest naszym udziałem codziennie. Nigdy jeszcze nie miałem na przykład okazji doświadczyć czegoś, co w luksusie krajów azjatyckich jest rzeczą naturalną, a mianowicie podgrzewanej deski w miejscu, gdzie raczej przebywa się samemu na tę chwilę osobności. Uczucie jest conajmniej dziwne, a to dlatego, że w kulturze europejskiej tego typu ciepło przeważnie kojarzone jest z faktem, że ktoś przed nami siedział już na tym miejscu, właśnie przed chwilą odszedł a teraz my sadzamy tam nasze szanowne odwłoki. To skojarzenie jest na tyle głębokie, że istnieją krzesła, które specjalnie odprowadzają ciepło tak, aby po wstaniu z siedziska I posadzeniu się na nim ponownie w ciągu 15 sekund nie było czuć śladów poprzedniego lokatora. Skoro tak jest z krzesłami, to proszę wyobrazić sobie jak nasza wyobraźnia reaguje na wc-deski. Pierwszy raz, kiedy zbliżyłem się do tej maszyny w toalecie w moim pokoju (maszyny, gdyż zwykłą muszlą tego nazwać nie można) i chciałem podnieść klapę, tak jak to zwykłem robić w domu, postawiła ona pewien opór, zostawiłem ją w spokoju na 3 sekundy, a potem zaczęła otwierać się sama. Rozejrzałem się dookoła, czy przypadkiem ktoś nie chce sobie zrobić ze mnie pożywki a potem pokazać w chińskiej wersji Mamy Cię. W łazience byliśmy tylko my dwoje. Ja i Maszyna. Maszyna zamrugała do mnie diodą z napisem GOTOWA i zaczęła szumieć. Pomyślałem, że chyba sprawdzę czy aby na pewno jest gotowa na to co mam zamiar jej wyrządzić, ale potem doszedłem do wniosku, że na pierwszym spotkaniu nie powinienem robić za wiele. Nie tak od razu. Ale usiadłem. Ciepło, o którym wspominałem wcześniej zmusiło mnie do ponownego rozejrzenia się po łazience, czy aby na 100% ktoś się nie chowa pod prysznicem, ktoś kto na zlecenie recepcji zawsze rozgrzewa deski gościom z naszego kraju, jako znak mocno zakorzenionej, socjalistycznej przyjaźni polsko-chińskiej. I okazało się znów, iż byliśmy tylko we dwoje. "Pomyśl co ty możesz zrobić dla maszyny, a nie co ona może zrobić dla Ciebie" szumiało w muszli, ale mimo wszystko zdecydowałem się sprawdzić jakie ona ma możliwości bez większego zapoznawania czytelników jak za to wszystko jej się odpłaciłem.
Maszyna, poza grzaniem miała taką funkcję jak, płukanie z przodu, płukanie delikatne z tyłu, płukanie normalne z tyłu (z opcją, pulsacja, cyrkulacja, mgiełka). Obawiałem się, czy opcja płukanie z tyłu, to nie to samo co u nas zwie się zwyczajnie lewatywą, więc z dużą dozą niepewności wcisnąłem guzik z tym sybolem. Na szczęście obeszło się bez kontaktu fizycznego na lini dysza czyszcząca maszyny - Ja. Jedynie strumień wody zrobił swoje.
Po przetestowaniu tejże funkcji pozostało mi suszenie. Sprawdziłem, działało, choć przeciągi w tych regionach nie należą do najprzyjemniejszych. Szukałem też ustalonych programów mycia np. Złoty - mycie wstępne, aktywna piana, wosk i suszenie. O ile mycie wstępne i piana, była by super, o tyle wosk tych okolic mogłby się skończyć odgryzieniem fragmentu sufitu. Na szczęście nie znalazłem takiego przycisku.

Woda w Maszynie spuszczała się sama zaraz po tym jak pacjent wstawał z ciepłej deski, a następnie klapa samoczynnie zamykała się i maszyna odpoczywała. Myślałem, że to ustępy w Indiach zrobiły na mnie największe wrażenie ( swoją prostotą dziury w ziemi i kubeczka na łańcuszku) a tu okazało się, że w temacie toalet świat jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Jedną rzecz Maszyna i Sławojka Indyjska mają wspólną. Nikt nie może użytkownika opierdzielić, że nie opuścił deski.

Plucie

Dekretem któregoś z przewodniczących Chińczycy od pewnego czasu nie mogą pluć na ulicy. To tak jakby u nas nagle ktoś powiedział, że z mocniejszych napojów teraz będzie można tylko pić długo parzoną herbatę. Ewentualnie z dwóch torebek. Skandal?

Przez wieki Chińczycy pluli na ulicę. Pluł Cesarz z dynastii Ming, Cięng i Chian, pluł Mao, Tze i Tung, pluli wszyscy i od zawsze. I nagle ta cała spuścizna ( choć może powinienem nazwać to plwociną) ma być zabrana łaknącemu tejże czynności narodowi chińskiemu? Jakim prawem, ja się pytam? Tylko dlatego, że samo splunięcie poprzedzone jest bardzo sugestywnym zebraniem materiału genetycznego z całej jamy ustnej, ba nawet z całego górnego obszaru dróg oddechowych, a wszystko to okraszone jest dzwiękiem, który gdyby ktoś chciał opisać użyć by musiał literek G, H oraz R we wszelkich konfiguracjach? Tylko dlatego, że ta czynność zabiera jednorazowo do 10 sekund i sięga najgłębszych pokładów chińskich gardeł? Czy tu aby nie chodzi o wolność słowa - nie dajcie sobie chińscy bracia zatkać gardeł byle dekretem!

A może o efektywność w pracy rzecz się rozbija, skoro tak długo trwa chrząkanie i plucie, a splunąc raz, to tak jakby chcieć wyrąbać mały zagajnik jednym uderzeniem siekiery gdzie czas na wykonanie zadań w fabryce z gumy nie jest? A może chodzi o wyplenienie toższamości narodowej przenoszonej z dziada pradziada na ojca i syna? Nie wiem tego, ale sympatyzuję z tobą, o narodzie chiński i jak już uzyskacie dostęp do Facebooka chętnie zalajkuję profil - Plujmy, jako nasi dziadowie pluli - i udostępnię filmiki swoim wallu!

Mieliśmy także podejrzenia, że rytuał ten ma w sobie coś z godów. Bo tak, gołębie mają swoje gruchanie, jelenie na rykowisku ryczą, głuszcze tokują (chyba), a takie żaby rechoczą. Spojrzałem na to pod kątem dekretu o nieposiadaniu więcej niż jednego dziecka i jeżeli rzeczywiście chrząkanie miałoby się przyczyniać do szybszego przyrostu naturalnego, wtedy nie pochwalam prawa zabraniającego plucia, ale przynajmniej rozumiem jego pochodzenie. Mając to na uwadze zaobserwowałem bardzo ładnie ubraną i elegancką Chinkę na wysokim obcasie, z torebką ze sklepu z piękną francuską witryną, która czekając na taksówkę rozglądała się za potencjalnym osobnikiem płci przeciwnej. W pewnej chwili zabrała wszystko to co do tej pory gromadziła w jamochłonie i okolicach, przeciągłym dźwiękiem o chropowatych a potem blugoczących kształtach przywołała tę plazmę na przód języka i siarczystym zrzutem umieściła całą zawartość niedaleko krawężnika. Chwilę potrwało zanim stan hydromechaniczny substancji osiągnął energię = 0. I wszyscy czekali zawieszeniu...

Jednak żaden absztyfikant nie pojawił się w ciągu 30 sekund od tego magicznego rytuału. Co więcej, Ci co byli w zasięgu działania wydarzenia, jakoś zaczęli znikać z widoku.

Więc już wiemy doświadczalnie, że o prokreację w tym wszystkim nie chodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz