poniedziałek, 8 października 2012

To chyba najbardziej nieprzygotowany wyjazd...

Wydaje mi się, że wszystkie blogi zaczynam podobnie, ale teraz czuję, że to naprawdę najmniej przygotowany wyjazd. Jutro jeszcze na 3/4 dnia do pracy muszę iść, wiem czego nie dokończyłem, Karol ma katar i kicha, a Beti jest w Londynie. Jest za piętnaście dwunasta w nocy, a ja nawet jeszcze nie zszedłem po walizkę do piwnicy. Nie mówiąc o poczytaniu Lonely Planet...

Mam nadzieję, że ten luz, który sobie dziś zafundowałem nie przełoży się na brak emocji na miejscu. Nigdy tak nie było, więc zakładam, że i dziś tak nie będzie. 

Miałem kiedyś marzenie podróżnika-ekshibicjonisty, aby podczas podróży codziennie poddawać pod głosowanie cel każdego z następnych dni. Tak, żeby wędrówka była trochę uzależniona od tych, którzy śledzą poczynania, ale przez to trochę uzależniająca. Tym razem jednak to nie jest wyjazd, którym mogę poddać temu eksperymentowi. Ale korci bardzo...

Bo to będzie wyjazd tylko na półtora tygodnia. To tak jakby zacząć czytać książkę i w połowie odłożyć ją bo trzeba iść do pracy, albo zacząć gotować spaghetti i po wyjęciu makaronu z wody zjeść go ot tak. Niby głodnym się nie jest, a jednak to nie to. Dlatego zanim jeszcze do was przyjadę i sprawdzę jak wyglądacie od środka, obiecuję wam Chiny, że wrócę do was na dłużej, poznam was bliżej i może się nawet trochę zaprzyjaźnimy. A jutro tylko taką kurtuazyjną wizytę wam sprawię. 

Idę zrobić losowanie rzeczy na wyjazd. Znów będzie płacz i lament, że nie wszystko może pojechać. I znów będę chciał, aby plecak ważył 10 kg...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz