piątek, 19 października 2012

PORANEK W TŁOKU

Poranki są dość szybkie. I tłoczne. Biorąc pod uwagę, że w mieście żyje ponad 23 miliony ludzi, wszyscy chcą zdążyć do pracy na z góry umówioną porę, metro ma 12 linii i dojeżdza właściwie wszędzie, tłum przeciskający się przez korytarze i kolejkę jest niczym pożywka dla podziemnego systemu komunikacyjnego. Ciekawe, czy podobnie jak w pralce, która zawsze połyka jedną skarpetkę/1 pranie, wychodzi zawsze tyle samo osób co wchodzi? Skoro wchodzi tak wielka ilość, to pewnie nawet zniknięcie jednej osoby zmieściłoby się w błędzie statystycznym liczników przy drzwiach wejściowych... takie socjologiczne pytanie, które pozostawiam w zawieszeniu dla badaczy.

Tego dnia obudziłem się przed 6 rano. Sam bez budzika. Normalnie budzi mnie mały Karol, też bez budzika, więc może włączył mi się mechanizm obronny, aby zaskoczyć go będąc już nieśpiącym, ale zapomniałem, że w domu będę dopiero za dwa dni. Otworzyłem oczy, spojrzałem na miasto z 21 piętra i zobaczyłem odbijające się wschodzące słońce w oknach budynku naprzeciw. Co to oznacza? Oznacza, że mam okna na zachód, ale także, że należy wziąć aparat i ukraść tę chwilę, kiedy pomarańczowe jeszcze światło zabawia się w zaglądanie do okien śpiochów vis-a-vis. Delikatna mgła, a może lekki smog ocieplała okrywając miasto od góry, ale dzień zapowiadał się przepięknie. Ludzie, którzy za godzinę i trochę ruszą aby zdobyć metro jeszcze wstają, budzą się, a może jeszcze nie wiedzą, że taki ładny chiński dzień nastaje... Cicho jest jeszcze. Choć Szanghaj nie jest aż tak głośnym miastem jakby mogło się wydawać bacząc na to co dzieje się w innych azjatyckich miastach.

Skoro już się tak rano obudziłem, pomyślałem, że zejdę do katakumb miasta i sprawdzę jak ten komunikacyjny potwór pożera tłum wchodzący w podziemną czeluść. Może dam się wciągnąć w wir wydarzeń i pójdę za ludźmi? Aż strach się bać jak będę wyglądał po drugiej stronie tego układu pokarmowego, kiedy przyjdzie mi wysiąść? Czy będzie tak samo ciężko, jak przy wejściu, czy luźniej i szybko? Zdecydowałem się to sprawdzić.

Wejście oznaczone literką M nie zapowiadało tego, co działo się pod spodem. Jak w oku cyklonu spokojnie przeszedłem śluzę prześwietlania bagażu podręcznego (w Szanghaju większy bagaż jest poddawany skanowi - chyba chodzi o to, żeby chory bagaż nie jeździł, metrem, ale głowy nie dam) i udałem się schodami na dół. Zapach nie zapowiadał tego co się tam kłębiło. Mówię zapach, bo przeważnie im więcej ludzi stłamszonych na mniejszym areale, tym doznania węchowe bardziej dogłębne. Ale o dziwo, niczego takiego nie wyczułem. Być może to była kwestia faktu, że było rano i większość jednak wzięła prysznic po wstaniu z łóżka. Na to wyglądało. Bo tłum się kłębił poteżny.

Podjechała kolejka i zrozumiałem nareszcie, czemu w Szanghaju wszyscy wchodzący nie mając zbytnio respektu do wychodzących i pchają się niemożebnie do środka wagonika ściskając na wzór lejka tych, którym podróż się znudziła, lub zwyczajnie muszą już wysiadać. Chodzi o to, że czas otwarcia drzwi jest określony i dość krótki a potem następuje ich zamknięcie nie zależnie czy wszyscy są już w 100% po stronie pociągu czy jeszcze w 50 % po stronie peronu. Bezduszna maszyna zasuwa włazy i jak się ktoś nie wyrobił, to przecież mógł przeczytać ostrzeżenie, że pakowanie się na ostatnią chwilę, grozi przycięciem palca, albo i czegoś gruszego. Dlatego od samego zatrzymania się kolejki, dla wszystkich trwa ulotna przedostatnia chwila.

No i stałem tak przed szklanymi drzwiami (na niektórych peronach, tych bardziej tłumnych, zamontowano szklany korytarz z drzwiami, które zabezpieczają przed spadnięciem na tory, kiedy żywa masa tłumu dopychana jest przez tych, którzy nieustannie schodzą w dół po ruchomych schodach) i czekałem aż przyjedzie nasze metro. Z przodu ciasno, z tyłu ciasno, miałem wrażenie, że nie ma takiej fizycznej możliwości, że wszyscy wsiądziemy za jednym razem.
I okazało się, że miałem rację. Bo jeszcze gdyby w środku było pusto, to może tak biegiem i na wcisk by się dało, ale kolejka podjechała na mój gust już z 90% wypełnieniem. Nie przeszkodziło to ludziom obok mnie zacząć do niej wsiadać, jakgdyby wiozła powietrze, a nie innych pasażerów. Ci co mieli wysiąść ledwo zdążyli, bo było ich znacznie mniej i nie mieli takiej siły przebicia. I koniec. Pierwszą rundę przegrałem i nie udało mi się odjechać.

Na szczęście za 3 minuty miałem drugą próbę i tym razem nie dałem szansy opuszczającym pojazd, tylko krzycząc "GERONIMO!" zacząłem naciskać do przodu. Udało się. Drzwi zamknęły się na panu za mną, a ja byłem wśród szczęśliwców wewnątrz. I taka duma mnie rozpierała. Jechałem w sardynkowozie.

Powrót był znacznie lepszy, ale nudniejszy. Na platformie były dwie osoby, nikt mnie nie naciskał z tyłu. Ale mimo to, kiedy pociąg podjechał, wziąłem rozbieg i dla odmiany krzycząc " BANZAJ!" wbiegłem do środka zaraz przed zamknięciem się drzwi. W środku echo odpowiedziało po chińsku, żebym się uspokoił i usiadł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz